Obserwuję, myślę, piszę

Strona główna » zakupy

Archiwum kategorii: zakupy

Znów Biedronka na tapecie (do spółki z Tesco)

Tesco mam niemal pod domem, więc zdarza mi się robić w nim zakupy (choć brak co niektórych marek , np. Turka, sprawia, że nie tylko po mięso i wędlinę chodzę do Almy :D). W ubiegły weekend robili „przebudowę”, czyli zamianę niemal wszystkich działów (przez co zakupy trwały dwa razy dłużej, bo nawet pracownicy nie wiedzieli gdzie np. znaleźć bitą śmietanę), ale moją uwagę zwróciło co innego. Nad alejkami wisiały reklamy promocji (normalne) z porównaniem – np. (nie pamiętam co dokładnie, ani jakie ceny) „bułka tarta 0,99 zł”, a pod spodem dopisek „w Biedronce – 0,99 zł”, „cukier 2,20 zł”, pod spodem – „w Biedronce 2,35zł”.

Zastanawiałam się ile czasu zabierze Biedronce reakcja. Zabrała sporo – bo co najmniej półtora tygodnia. Niemniej dziś pojawiły się billboardy z wielkimi napisami Biedronka może być tylko jedna (czy też Biedronka jest tylko jedna) – niestety, za późno zobaczyłam, by zza okna autobusu zrobić zdjęcie, ale postaram się nadrobić 🙂 (chyba, że ktoś mnie wyprzedzi, to chętnie przyjmę zdjęcie). Odwołanie do skojarzenia z tylko jedną Matką…

Czekam na walkę w TV (Tesco nie poszło w porównania z Biedronką w reklamach telewizyjnych – czy Biedronka też zrezygnuje z odwołań?)

Polski świat (upadłych) sklepów internetowych

Jak każda kobieta (no, prawie każda), lubię zakupy. Jeszcze bardziej lubię zakupy w Internecie – taniej, wygodniej i nogi nie bolą 😉 (choć niemożność zmierzenia na odległość butów i powąchania perfum sprawia, że jednak ruszam do zwykłych sklepów co jakiś czas). Nie pamiętam już nawet pierwszego zakupu, ale jak znam siebie, to było to Allegro i jakaś książka, gazeta robótkowa, albo włóczka.

Jednym z bardzo lubianych przeze mnie blogów jest blog Izy o różnych „przydasiach” – czasem wiele dni nic ciekawego nie znajduję, a czasem co dzień jest kilka gadżetów, na które mam ochotę. Właśnie rozwaliłam lusterko w kosmetyce, więc jak wyskoczyło mi lusterko w rssach, to kliknęłam z ciekawości. Nie zaciekawiło mnie, ale zaczęłam przeglądać kolejne lusterka – nie ma sklepu, sklep w likwidacji, wyprzedaż ostatnich sztuk… Wpisy były z 2006 i 2007 roku. Zaczęłam klikać po innych produktach – sklepy zagraniczne – w większości istnieją, sklepy polskie – wiele zniknęło lub znika. Co więcej, na blogu Izy wisi reklama Vivid, który też już upadł (pewnie opłacona dużo wcześniej)…

Weszłam w swoje zakładki – mam tam sklepy z bielizną, z włóczkami, z kosmetykami i księgarnie. Wszędzie są już braki – sklepu nie ma, albo jest w likwidacji…

Zastanowiło mnie, czemu tak wiele ich znika – źle dobrany produkt, brak czasu, kiepski biznes-plan lub promocja? A może niepotrzebne (jak niegdyś w moim przypadku) wyjście do realu? Albo sprzedanie innemu podmiotowi, który nie chce lub nie może zajmować się danym sklepem? Ilość zakupów w Internecie rośnie lawinowo, a sklepy bankrutują – jakby na przekór… A może po prostu nie dojrzeliśmy jeszcze do tego, że biznes internetowy wymaga tyle samo pracy, co ten realny?

Długi ogon na karcie kredytowej…

Obserwowaliście kiedyś jak długo mija od momentu zapłacenia kartą kredytową do momentu zaksięgowania płatności na karcie? Teoretycznie 1-2 dni. W praktyce już kilka razy zdarzyło mi się dostać paczkę np. ze Stanów lub Anglii podczas gdy płatność nie była jeszcze widoczna na koncie karty… Rekord wynosi… drobne 16 dni 😉 (płatność w Polsce, w złotówkach, polską kartą).

Na co dzień jest mi to obojętne, ale kupiłam parę drobiazgów na Ebayu i oczywiście w grę wchodzi płatność PayPal. Tylko, że już trzeci dzień czekam na zaksięgowanie płatności dla PP, która weryfikuje moją kartę… A Sprzedawca czeka na kasę… Ech.

Empik… zapomniał przedłużyć domenę?!

Chyba wystarczy jak wrzucę zrzuty ekranu:

empik.com (czyli główny adres Empiku):

A to właściwa strona Empiku, pod adresem empik.pl (z pięknie widocznym empik.com)

Taka marka… (czyżby ich dostawca domen nie przypomniał im, że domena wygasa? A może jedyna osoba, która się tym zajmuje poszła na urlop? w końcu mamy sierpień 😉 ).

Festiwal Skarby Urody… I wizerunek firm kosmetycznych

Byłam dziś na Festiwalu Skarby Urody, organizowanym przez sieć sklepów Rossman. Wystawcami były firmy, których produkty sprzedawane są w R. Badania skóry, włosów, makijaże, masaż stóp, ulotki, próbki. Jak na większości tego typu Targów. Ale nie będę tu opisywać kto i co robił, ani co dawał – wolę się skupić na tym, czemu (od strony firmy) m.in. służą takie targi, czyli kto zyskał, a kto stracił…

Na Targi dojechałam tuż przed 16, w niedzielę. Niezbyt może wcześnie, ale w końcu impreza trwa do 18, więc miałam jeszcze 2 godziny. Miałam oczywiście świadomość, że ostatnie pół godziny to już czas powolnego składania stoisk (sama nieraz stałam na stoiskach targowych), ale półtorej godziny to szmat czasu. Okazało się, że… jednak nie, bo już o 16 stoisko Oceanic (czyli producent m.in. kremów AA) było złożone! Czyli, na moje oko, zaczęli składać ok. 15 – na drobne 3 godziny przed końcem. Został jakiś marny stojak z ulotkami i kilka mini-książeczek z opisami diamentowej serii AA i Kayah na okładce…

Realną podróż zaczęłam od Garnier – lubię tę firmę, więc chętnie poszłam zbadać skórę i włosy. Niestety, kilka minut później stwierdziłam, że dziewczyny na stoisku chyba (mam nadzieję mówiąc szczerze) są z tzw. łapanki. Zaproponowany mi krem miał jeszcze jakiś sens, ale już tonik dla nastolatek nie bardzo… A gdy dziesięcioletniej dziewczynce wyszła „słaba gęstość skóry” (jak podejrzewam – aparat po kilkunastu godzinach pracy miał dość), a pani to zupełnie nie zdziwiło, przestałam pytać. Nie lepiej było z panią od włosów – gdy okazało się, że nie mam specjalnie problemów, to nie miała żadnego pomysły, co mi zaproponować, jaki produkt doradzić (a farbuję włosy, więc wystarczyło sięgnąć po odżywkę do włosów farbowanych, czy coś takiego). Dla wizerunku firmy – totalna klapa…

Kolejna firma – Loreal. Podobny aparat, zupełnie inne wyniki. Wyglądam młodo, propozycja kremu dla nastolatek… Ale pani zachowywała się znacznie profesjonalniej – bez rewelacji, ale pozytywnie (do makijażu nie chciało mi się stać w kolejce, więc się nie wypowiem).

Przy Sorai szczęka mi opadła… Godzina 16:15 – pani chowa kosmetyki. Przy okazji kilkoma z nich obdarowuje inne 2 panie (koleżanki – jak się później okazało z tego samego stoiska, z innej części). Na moje pytanie o peeling, zostałam zapytana, czy mam gabinet kosmetyczny. Gdy odpowiedziałam, że nie, dowiedziałam się, że to „nie dla mnie, bo to kosmetyki profesjonalne, dla gabinetów” i pani po prostu zaczęła mnie ignorować. Gwóźdź do trumny pół godziny później dobiły panie z tej drugiej części stoiska. Zapytałam o składnik szminek, na który jestem uczulona (pytałam, czy Sorayowe szminki go zawierają, czy nie). Rozumiem, że panie mogą nie wiedzieć – ale co za problem był poprosić mnie o zostawienie maila i sprawdzenie. W zamian usłyszałam, żebym poszła sobie do drogerii i pomaziała się (to cytat), to zobaczę, czy mnie uczuli, czy nie… Wielkie dwie rysy na wizerunku firmowym…

Na szczęście były również firmy, które potrafiły się odnaleźć (nie wiem – lepiej przeszkolone osoby, czy lepsza kontrola – nie wnikam). Pani z Canpola, która nie tylko dała mi gratis gryzaczek (to niedroga rzecz, ale miły gest) dla Siostrzeńca, ale dokładnie objaśniła jakie uchwyty na butelki są, czym się różnią, itd. Była 17:10, a ona – choć na pewno na nogach, jak wszyscy, była uśmiechnięta, chętna do pomocy. Podobnie pani z Hippa, której wręcz było przykro, że tak mało próbek jej zostało.

Kolejne firmy z dużym plusem, to Compeed i Neutrogena (wspólne „stopowe” stoisko). O 17:30 miałam dokładnie pokazane plasterki, wkładki i co tylko było. Objaśnione jak działa, co należy, a czego nie należy robić. Mimo, że nie dostałam żadnej próbki, to wrażenie bardzo pozytywne.

Polecam też stoisko Olay – mimo, że też oferują badanie skóry, to jest ono zupełnie inne od pozostałych i chyba najciekawsze. Nie wiem na ile prawdziwe, ale ciekawie było zobaczyć porównanie skóry na przedramieniu i na twarzy, a także ilość kolagenu, melatoniny (i piegi robiące się na skórze, choć niewidoczne na naskórku jeszcze), oraz hemoglobiny. Do tego konsultantki, które sprawiają wrażenie całkiem kompetentnych. Plus dla firmy (byłam ciut wredna zadając zbyt dociekliwe pytania, ale nie zmienia to pozytywnego wrażenia, jakie firma zrobiła).

Podobnie firma Dove, która częstowała pysznymi sokami (jutro idę na poszukiwania limonkowego), była chętna do rozmów, pokazywania nowych produktów (no, może poza panią z Pro-Age, ale rozumiem, że nie byłam dla niej grupą docelową).

Na koniec było też kilka firm, które robiły wszystko, by nie rozmawiać z klientkami (np. podawanie ze spuszczoną głową ulotki i próbki, tak, by klient nie chciał o nic pytać), ale przynajmniej nie zrobiły złego wrażenia, choć wystawiając się firma niewątpliwie straciła pieniądze, bo taki sam efekt mogła uzyskać stawiając w Rossmanie hostessę, która tak samo mogłaby rozdać te same ulotki i próbki znacznie niższym kosztem.

Sumując ten długi wpis (mam nadzieję, że ktoś dotarł do tego miejsca :)) – nie wystarczy przygotować ładnych materiałów, próbki, rozstawić stoisko, postawić ludzi. Trzeba ich jeszcze odpowiednio przeszkolić (nie tylko w temacie produktów, ale również w temacie obsługi klienta na targach – jak przyciągnąć, zatrzymać, porozmawiać, co mówić, a czego w życiu nie). A dodatkowo – skontrolować. Oczywiście, wysyłka pracownika z Warszawy, czy Poznania np. do Krakowa, bez wątpienia podniosłoby koszty wystawienia się na Targach, ale może pomogłoby uzyskać pozytywny wizerunek na kolejnych edycjach, zamiast rysowania kolejnych rys za ciężkie pieniądze.