Obserwuję, myślę, piszę

Strona główna » Posty oznaczone 'dzieci'

Archiwa tagu: dzieci

Szkoła specjalna – inne spojrzenie

Kilka dni temu pisałam o Klasie ze snów… Dzięki (albo raczej przez) ten konkurs spędziłam niemałą część ub. tygodnia w pociągu, ale napiszę – warto było. Warto było szczególnie pojechać do Malborka. Każdy, komu szkoła specjalna kojarzy się… powiedzmy źle, powinien pojechać i zobaczyć tę właśnie szkołę. Życzyłabym każdemu, kogo dziecko jest w jakiś sposób lekko upośledzone, aby miał taką placówkę w zasięgu…

Właściwie prawie w ogóle nie czułam się jakbym była w jakiejś „innej” szkole – dzieciaki, jak wszędzie, biegające, roześmiane, szturchające się. Niektóre bardzo grzeczne, inne mniej – znów jak wszędzie. Do tego dzieci, które po prostu cieszą się – wieloma rzeczami, które je otaczają. Cieszą się z tego, że ich szkoła wygrała, z tego, że będą w gazecie, z tego, że mają zdjęcie z Kimś Ważnym. Na dodatek są niesłychanie zaangażowane – one wszystkie znały tę wygraną pracę…

Miałam też okazję zobaczyć inne prace tych dzieci. Napiszę tyle – zazdroszczę im. Uwielbiam haft krzyżykowy (choć ostatnio nie mam na niego za bardzo czasu), ale takie goździki na czarnym tle, jak tam zobaczyłam… Chciałabym sama takie zrobić – idealnie równe, dokładne, bez żadnej skręconej nitki, albo pomylonego krzyżyka. Pełny szacunek.

Dla większości z tych dzieci ta szkoła jest szansą daną przez los. W „normalnej” zostałyby stłamszone, prawdopodobnie zarówno przez kolegów, jak i przez nauczycieli. Dziewczynka, która ma spowolnione myślenie, chłopiec, który nietypowo formułuje swoje myśli. Podejrzewam, że hasła typu idiota i kretyn byłyby dla nich codziennością. Szkoła, w której się znalazły daje im szansę nie tylko normalnego życia, ale rozwoju swoich talentów.

Po takiej wizycie hasło „szkoła specjalna” diametralnie zmienia swoje znaczenie…

Kto nie czekał na 2 kreseczki…

Ten nie rozumie co czują potencjalni rodzice, którzy czekają na upragnioną ciążę wiele długich miesięcy. Nie 2, 3, 5, ale raczej 12, 20, 25. Wiele długich tygodni, bolesnych miesięcy. Wiele badań robionych w różnych miejscach, wiele niezrozumienia w publicznej służbie zdrowia, masa wydatków w prywatnej. Wciąż nadzieja, wciąż porażka.

Po wielu próbach nadzieja umiera, pojawia się decyzja o adopcji. Kolejne miesiące tułaczki po warsztatach, tłumaczenie znajomym i rodzinie czemu panie z opieki społecznej wypytują o nich. Podejrzliwe spojrzenia w pracy (trudno każdemu wytłumaczyć o co chodzi). Pytania o zarobki, o współżycie seksualne, o rzeczy, o których czasem z rodziną trudno rozmawiać. Ale wszystko w imię tego, by pokochać wyczekane dziecko… A potem kolejne lata oczekiwania – czasem 2, 3, czasem dłużej. Nieważne, że Domy Dziecka są przepełnione, nieważne, że wiele dzieci czeka na odrobinę miłości. Trzeba czekać. Od wprowadzenia becikowego jeszcze dłużej – bo wiele kobiet nie zostawia niechcianego dziecka w szpitalu – 1000 zł becikowego to zbyt łakomy kąsek. Co prawda potem trzeba czasem to dziecko ratować – mniejszy problem jeśli tylko z niedożywienia, gorzej jeśli z wychłodzenia, głodu i bicia… Ale takie jest życie… Dlatego czasem lepiej dla tych dzieci, gdy taka adopcja ze wskazaniem dochodzi do skutku – choćby wielu było przeciw niej. Uratowanie od bicia i głodu, czy zaniedbania 2 dzieci jest znacznie ważniejsze od tego, że te dzieci nie będą przebadane w ośrodku. I ważniejsze także niż to, że 2 innych dzieci znajdzie się w małżeństwie „współczesnych 30-latków: bogatych, ustawionych, dla których dziecko jest kolejnym „projektem do realizacji”.”. Może nie zaznają miłości, tylko luksus. Może będą biegać z kluczem na szyi, a ciepło rodzinne poznają lepiej z telewizora niż od zajętych rodziców. A może przeciwnie, z czasem ci 30-latkowie zakochają się w przygarniętym dziecku i nie będzie szczęśliwszej rodziny.

Nie życzę pani Agacie Puścikowskiej, by stanęła przed dylematem adopcji ze wskazania lub czekania w nieskończoność na własne dziecko, bądź na adopcję z ośrodka. Ale czasem, nawet będąc zapracowanym dziennikarzem warto głębiej poznać temat, warto porozmawiać z ludźmi i spróbować wczuć się w ich sytuację…

Smyk w walce z molestowaniem dzieci…

Ucieszyłam się widząc to na e-PR. Miałam co prawda nadzieję na coś więcej (nim otworzył mi się artykuł, zaczęłam już się zastanawiać nad akcjami edukacyjnymi na terenach sklepów, na stronie, itp.), ale i tak jest dobrze – to akcja zbierania datków przez Komitet Ochrony Praw Dziecka na sfinansowanie interwencji psychologicznych udzielanych dzieciom wykorzystywanym seksualnie.

O molestowaniu dzieci wciąż mówi się za mało, a w ten sposób może ktoś dodatkowo zwróci uwagę na ten problem, może jakieś dziecko zapyta rodzica, a ten zacznie rozmowę z nim zanim będzie za późno… Może ktoś inny zwróci uwagę na nagłą zmianę w zachowaniu jakiegoś dziecka, nagłe wyciszenie, albo przeciwnie – ataki agresji, jakich wcześniej nie było. To nie musi być to, ale warto się zastanowić, że to może być to…

Krakowscy urzędnicy dyskryminują trzylatki…

O tym, że krakowscy urzędnicy zdecydowali, że miejsce w najmłodszej grupie w przedszkolu należy się tylko dzieciom, które najpóźniej 31 sierpnia ukończą 3 lata wiedziałam od koleżanki. Nie miałam jednak pojęcia, że jest ich to widzimisię.

Wczoraj, przez Skype przesłałam jej artykuł, że Ministerstwo Edukacji sprzeciwiło się takiej praktyce i że taka rekrutacja jest nieważna, należy ją przeprowadzić ponownie. CO prawda wypowiadał się tam p. Żądło (wicedyrektor wydziału edukacji), że rekrutacja nie może być powtórzona, itp., ale sama wiem jak to jest – dziś kogoś złapie dziennikarz, ten się wypowie, a jutro się wszystko odwołuje. I naprawdę wierzyłam w to, że rekrutacja będzie powtórzona.

Do dzisiaj, gdy zobaczyłam to – jak to możliwe, że przepis jest jawnie łamany, że przychodzi intepretacja „z góry”, że został popełniony błąd, że jest w sprzeczności z ustawą, a urzędnicy idą w zaparte i mówią „nie”?? Gdyby pracowali w korporacji, wylecieliby na bruk, ale w urzędzie im wolno??

Gdyby jeszcze miała rację jedna z pań wypowiadających się na forum, to nie byłoby problemu – pewnie niejedna mama, szczególnie tych młodszych dzieci (urodzonych listopad/grudzień), ucieszyłaby się, że jej dziecko ma rok dłużej na to, żeby dojrzeć do pójścia do szkoły. Tylko, że tak nie jest – ustawa nakłada obowiązek szkolny na wszystkie dzieci z danego rocznika, bez względu na miesiąc urodzenia. To oznacza, że te dzieci, które urodziły się między 1 września, a 31 grudnia, będą musiały iść do szkoły za 3 lata, a nie 4. Znajdą się w klasie razem z tymi samymi dziećmi, które urodziły się w styczniu, marcu, czy lipcu i już w tym roku trafią do przedszkola. Znajdą się obok tych samych dzieci, mimo, że ich edukacja przedszkolna będzie o rok krótsza. Znajdą się w sytuacji, w której z dzieci najstarszych w grupie, nagle staną się dziećmi najmłodszymi. Być może z dzieci najbardziej rozwiniętych w grupie (ze względu na wiek), dziećmi rozwiniętymi tak samo lub słabiej (oby nie) jak ich koledzy – dwa miesiące wcześniej traktowani jako starsi o rok, nagle posadzeni w jednej ławce jako rówieśnicy.

Nie jestem psychologiem, tym bardziej psychologiem dziecięcym, ale gdzieś w głębi duszy mam mocne przekonanie, że nie chciałabym (w wieku dziecięcym) nagle zostać wciśnięta w ramy rówieśnictwa z kimś, kto do niedawna był ponoć starszy ode mnie o rok.

Po powrocie… I o tym jak ciężko jest pomagać tym najsłabszym

Dawno mnie nie było… Najpierw byłam u Teściów, gdzie net jest tylko na modemie, potem w górach, a potem miałam trochę zawirowań. Ale wróciłam i zamierzam tu zaglądać często… Może nie codziennie ale często…

Moja siostrzyczka wyszła za mąż. Nie byłoby z tego specjalnej notki (no, może kiedyś 😉 ), ale mieli ciekawy pomysł. Zamiast kwiatów, poprosili gości, aby przynieśli kosmetyki dla niemowląt – pudry, zasypki, kremy, itp., ew. jeśli ktoś woli – pieniądze z przeznaczenim na nie. Zebrali cały, niemały kosz, który pojechał do Domu Małego Dziecka. Gdy, 3 tyg. przed ślubem, zadzwonili tam, okazało się, że to właśnie są rzeczy, których im brakuje – pieluch i kosmetyków. Zebrali jednak też ponad 200 zł z przeznaczeniem na ten cel. Gdy zapytali co jeszcze jest najbardziej potrzebne, okazało się, że jest to specjalne modyfikowane mleko dla dzieci z alergiami. Takie mleko kosztuje 22 zł w aptece za dość małą puszkę, więc Domów Dziecka na to nie stać. Można jednak to mleko kupić taniej – na receptę, za 11 zł. Ale tu pojawił się problem, ponieważ… lekarka z tego DD nie chce (nie może?) wypisać recept i przekazać ich do realizacji, bo… zabrania jej tego ustawa o ochronie danych… Rozumiem, że pesel, adres, ale… Przecież ten adres i tak jest znany – wszystkie maluszki mieszkają w DMD, a co można zrobić z peselem malutkiego, kilkutygodniowego, a nawet kilkumiesięcznego dziecka? Nie wiem, może ja po prostu nie wiem wszystkiego (no, to na pewno 🙂 ), może do czegoś można, ale dzięki czemuś, co miało nas ochronić, nie możemy pomóc dzieciom – już i tak skrzywdzonym przez los – sierotom, bądź dzieciom, które z jakiś powodów nie mogą być z rodzicami, a na dodatek dzieciom, które są chore i nie powinny pić zwykłego mleka, a nawet mleka w proszku, ale nie zmodyfikowanego odpowiednio. Reagują na nie różnie – wysypkami, zaczerwieniami, kolkami, bólami… Ale zamiast dostać 20 puszek mleka, które mogą pić, dostaną 10, bo na więcej nie pozwoli ochrona danych…