Obserwuję, myślę, piszę

Strona główna » Posty oznaczone 'marketing'

Archiwa tagu: marketing

Personalizacja rządzi

Zalew reklam w Internecie jest tak duży, że przestajemy zwracać na nie uwagę (nie mam na myśli Adblocka, czy Flashblocka, tylko niejakie pozostawanie reklam poza postrzeganiem – widzę kątem oka, że coś tam jest, czasem się wkurzam, ale nie pamiętam, nie klikam). Nieraz mi się zdarza, że ktoś zobaczy jakąś ciekawą reklamę i mówi, „a widziałaś na onecie/youtube/zzz – pomysłowe”. W moim przypadku to przestaje działać, chyba, że w zasięgu wzroku dostanę coś, czego akurat szukam.

Natomiast na razie nieodmiennie przyciągają mnie personalizacje. Nie pamiętam, która była pierwsza (na pewno jakaś tekstowa, ale nie jestem w stanie odtworzyć). Niewątpliwie nadal uwagę nowych użytkowników przyciągają karty ze zdjęciem profilowym na Naszej Klasie.

karta personalizowana z NK
karta personalizowana z NK

Sama pamiętam swoje zaskoczenie, jak tę „kartę” zobaczyłam. Mimo, że sama mam kartę ze zdjęciem (Citi, małe zdjęcie,nie jako tło), to zatrzymałam się i przez chwilę zastanowiłam nad nią (kto wie, może gdyby to nie było ING, za którym nie przepadam, to może…?).

Akcją, która na razie jest dla mnie nie do pokonania było oczywiście „Imię Nazwisko w TV – to chyba o Tobie” („mój” filmik można zobaczyć tu). Tysiące emaili, tysiące nazwisk obu płci. Komentarze – od oburzonych do zachwyconych. Niemniej akcja i wykorzystanie techniczne możliwości personalizacji – rewelacja. Kogo obchodziłoby, że jakaś Kasia Kowalska jest poszukiwana (o ile takiej nie znamy i nie dzieje się to w naszym mieście)? Ale w momencie gdy poszukiwany jest ktoś o naszym imieniu, nazwisku i w naszym mieście? Tego nie da się zignorować 🙂

Ostatnio nie widziałam tak spektakularnych pomysłów, ale pojawiły się dwa ciekawe pomysły:

– na Goldenline, na białym tle pojawiał się zielony baner z napisem „Anna, o czym marzysz?”, a dalej „Sprawdź o czym marzy Imię Nazwisko jednego z kontaktów” (nie zrobiłam zrzutu, a potem już nie trafiłam na tę reklamę – nie wiem czy była to tak krótka kampania, czy ja z jakiś powodów nie trafiam na to). Szczególnie ta druga część, która sięgała do naszych kontaktów, zwracała uwagę 🙂 Nie wiem czy kontakt był dobierany losowo, czy jakoś inaczej – ale na pewno przyciągało wzrok 🙂

My fist your face – to reklama gry Street Fighter. Wystarczy wgrać swoje zdjęcie, by stać się jednym z wojowników. Dodatkowo – jeśli wgramy dwa zdjęcia, możemy pobić się z kumplem, albo… powalić najgorszego wroga.

Pewno za kilka miesięcy, lat personalizacja będzie równie popularna jak dziś wyskakujące flashe. I równie nużąca. Ale na razie nie jest, więc jest zabawna (i chyba skuteczna – biorąc pod uwagę niektóre casy) 🙂

Polski świat (upadłych) sklepów internetowych

Jak każda kobieta (no, prawie każda), lubię zakupy. Jeszcze bardziej lubię zakupy w Internecie – taniej, wygodniej i nogi nie bolą 😉 (choć niemożność zmierzenia na odległość butów i powąchania perfum sprawia, że jednak ruszam do zwykłych sklepów co jakiś czas). Nie pamiętam już nawet pierwszego zakupu, ale jak znam siebie, to było to Allegro i jakaś książka, gazeta robótkowa, albo włóczka.

Jednym z bardzo lubianych przeze mnie blogów jest blog Izy o różnych „przydasiach” – czasem wiele dni nic ciekawego nie znajduję, a czasem co dzień jest kilka gadżetów, na które mam ochotę. Właśnie rozwaliłam lusterko w kosmetyce, więc jak wyskoczyło mi lusterko w rssach, to kliknęłam z ciekawości. Nie zaciekawiło mnie, ale zaczęłam przeglądać kolejne lusterka – nie ma sklepu, sklep w likwidacji, wyprzedaż ostatnich sztuk… Wpisy były z 2006 i 2007 roku. Zaczęłam klikać po innych produktach – sklepy zagraniczne – w większości istnieją, sklepy polskie – wiele zniknęło lub znika. Co więcej, na blogu Izy wisi reklama Vivid, który też już upadł (pewnie opłacona dużo wcześniej)…

Weszłam w swoje zakładki – mam tam sklepy z bielizną, z włóczkami, z kosmetykami i księgarnie. Wszędzie są już braki – sklepu nie ma, albo jest w likwidacji…

Zastanowiło mnie, czemu tak wiele ich znika – źle dobrany produkt, brak czasu, kiepski biznes-plan lub promocja? A może niepotrzebne (jak niegdyś w moim przypadku) wyjście do realu? Albo sprzedanie innemu podmiotowi, który nie chce lub nie może zajmować się danym sklepem? Ilość zakupów w Internecie rośnie lawinowo, a sklepy bankrutują – jakby na przekór… A może po prostu nie dojrzeliśmy jeszcze do tego, że biznes internetowy wymaga tyle samo pracy, co ten realny?

iPhone – znów akcja?

Nie pisałam o iPhonie (wszędzie tego było pełno, nie było sensu powtarzać) i choć – przyznaję – początkowo sama się nakręciłam i miałam ochotę go kupić (szczególnie, że akurat kończy mi się umowa), to jakoś po tygodniu czytania różnych opinii (np. takich), trochę mi przeszło.

Ale nie o tym ma być ten wpis. O sztucznych kolejkach Orange chyba wszyscy słyszeli, podobnie jak i o niezbyt tłumnych imprezach „otwarcia sprzedaży”. Ale dziś zainteresowało mnie coś innego.

Coffee Heaven w Galerii Kazimierz, późne popołudnie. Dwa stoliki ode mnie siedzi parka, on bawi się iPhonem. Jeśli ktoś zainteresowany podejdzie – chętnie pokazuje, nawet daje się moment „pobawić”. Zachwala, choć podkreśla, że to „to cacko, choć tylko 2G”, a na „3G czeka, przywiozą kurierem”. Pół godziny później widzę podobną scenkę w którejś kawiarni na Kazimierzu, jeszcze późnej w innej CH (tu już jest 3G). Przypadek, czy kolejna akcja? Jeśli przypadek, to zaskakujący (wszędzie panowie, wszędzie bawią się tak, by było widać, co trzymają i wszyscy chętnie pokazują i opowiadają o telefonie), jeśli akcja, to przynajmniej wzbudza zainteresowanie. Zapewne niedługo dowiemy się.

Ruchome faviconki i 36.6

Udało mi się nie ulec dwóm ostatnim modom blogowym – w ub. tygodniu Pekao i jego wycieknięte CV, a wcześniej „brudasy/śmieciarze z 36.6”. Dziś jednak nawiążę do tej ostatniej marki (za chwilę).

Parę dni temu, przypadkiem trafiłam na stronę Czech. Strona jak strona – w miarę nowoczesna, w miarę uporządkowana, choć kolorowe dymki sprawiają, że nie jest napuszona, tylko nawet przyjazna. To jednak, co mnie zaskoczyło, to… ruchoma faviconka. To chyba pierwsza strona, na jakiej takową widzę, na dodatek w Firefoxie (i 2 i 3) ruch faviconki jest widoczny także na otwartej karcie. I trudno ją zignorować 🙂

Czy to przyszłość faviconek? Nie wiem. Niemniej na razie niewątpliwie jest wyróżnikiem 🙂

A teraz przyjrzyjcie się tym dymkom na stronie, szczególnie temu czerwonemu i zielonemu. Nic Wam nie przypomina? A gdyby zrobić z niego ramkę? Coś jakby… 36.6?

Nie, nie sugeruję, że to plagiat, (byłby raczej dość odległym), ale inspiracja. I to mniej udana inspiracja chyba… 😉

Snickersowy telefon

Pierwszy był MBank w 2006 roku (październik, listopad? jakoś tak). Pierwsza firma, która zaoferowała telefonię wirtualną – bez własnej sieci, korzystając z dzierżawionej infrastruktury. Jeszcze w 2006 takie działania zapowiedziało kilka innych firm (większość słowa nie dotrzymała ;)). Dzisiaj jest ich chyba 5 (MBank Mobile, myAvon, WP Mobi, głośny ze względu na zakazane reklamy Mobilking i Carrefour Mova). A dokładnie – 6. Bo miesiąc temu dołączył jeszcze Snickers Mobile (jakoś wcześniej nie zauważyłam – czyżby kolejne kiepskie rozplanowanie marketingowe?).

To jednak pierwsza telefonia, która chyba bardziej ma na celu promocję samej marki (zauważcie, że to Snickers Mobile, a nie Mars Mobile – mimo, że właścicielem jest firma Mars Polska Sp. z o.o.) aniżeli zarobek na telefonach.

Kolejny sygnał, że taki jest cel, to sposób „sprzedaży”, a właściwie rozdawania kart startowych – nie można ich kupić, tylko zdobyć wysyłając kody z batonów – im więcej kodów, tym większa szansa zdobycia karty (wg. informacji na stronie jest ich 100 000). Aby mieć pewność zdobycia (albo aby bardziej nakręcić liczbę sprzedanych batonów 😉 ) na stronie można sprawdzać, na którym miejscu w rankingu jesteśmy. I tak do 13 czerwca – ci którzy wówczas znajdą się na miejscu 1-100 000, dostaną pocztą kartę do telefonu (ponoć będzie można wybrać dowolny numer, ale… to już kilka razy było – i jakoś nigdy tak do końca wyboru nie było; poza tym każda pula wcześniej czy później się wyczerpuje).

Kolejny krok to doładowania. Aby to zrobić trzeba kupić Snickersa i… trafić na kod promocyjny. Gorzej, że te kody mogą mieć wartość np. 20 groszy, co nie wystarczy nawet na wykonanie jednego połączenia (tak, za 50 i 500 zł też mają być, ale – jak to zwykle – takie są zapewne rzadkie). Inna droga doładowania to telefon stacjonarny (co wyklucza wcale niemałą grupę osób, którzy pozbyli się go). Na koniec droga standardowa (uff, też jest) 😉

CIekawy jest cennik. Nawet bardzo… Wedle tego, sieci abonamentowe nie istnieją (a może ze Snickersa nie będzie można się na nie dodzwonić?), podobnie jak sieć Avonu i Carrefoura. Chyba, że po dogłębnych badaniach okazało się, że grupa docelowa nie posiada w ogóle telefonów abonamentowych, ani też w A. i C. No i do rodziców ani innych osób mających takowe, nie dzwonią.

Niestety, tego typu cennik, to chyba najgorsze, co może być. Telefon do każdej wymienionej sieci kosztuje inaczej, na dodatek najtańsze połączenie głosowe, nie oznacza najtańszego SMSa, ani MMSa. Dzięki temu bardzo trudno mieć kontrolę nad własnymi wydatkami…

Całość dowodzi, że nie jestem grupą docelową (czego łatwo się domyślić), ale… To mnie rozwaliło:

„Wkręć się w szołbiznes.
Masz dość oglądania w reklamach wypacykowanych 30-latków udających, że jeżdżą na deskorolkach? Weź sprawy w swoje ręce i wystąp w reklamie Snickersa®. Czekaj na szczegóły.”

Czyli będąc (prawie) 30-latką, nie mam czego szukać 😉 W takim razie nie będę. Przerzucam się na pistacje.