Obserwuję, myślę, piszę

Strona główna » Posty oznaczone 'Martha Stewart'

Archiwa tagu: Martha Stewart

Zarządzanie zespołem niechętnym

Pisałam już kiedyś, że czasem zerkam na Asystenta Marthy Stewart. Czasem, bo często zapominam, że jest akurat we wtorek o 21. Na dodatek powtórka też we wtorek, a ja, oczywiście, przypominam sobie o nim np. w czwartek (mimo wszystko nie jest aż tak ważny, by ustawiać sobie przypominajkę). Zerkam nie dla Marty, czy samego show, ale dla niezwykłego pokazu zarządzania zespołami.

Sam pomysł tyle banalny, co genialny. Grupa ludzi, podzielona na 2 zespoły. Każdy ma to samo zadanie w danym czasie i każdy ma co zadanie nowego lidera. Dzięki temu ludzie mogą się sprawdzić na różnych stanowiskach, również menedżerskich. Dzięki temu wiele widać.

Dziś pamiętałam o tym programie. 2 zespoły (3 i 4 osobowy) miały 1 dzień na urządzenie sklepu (miejsce, lady, sprzęt – były) i drugi dzień na sprzedawanie w nim nowatorskich (ponoć) ekspresów (robiących kawę, herbatę, czekoladę). Drużyna, która sprzeda za więcej pieniędzy – wygrywa.

Dziewczyna z 4 osobowego zespołu zarządzała właśnie zespołem niechętnym. Miałam okazję 3 razy w życiu obserwować to będąc z boku (zaangażowanie zawsze wypacza ocenę). Za każdym razem fascynuje mnie to, że lider najczęściej szybko widzi, że ma zespół, który jest mu przeciw, ale nie chce, albo nie umie nic z tym zrobić. Tymczasem zespół jest przekonany, że lider nie ma o niczym pojęcia, że wszystko jest sprytnie robione za jego plecami. Skuteczne wykonanie zadania jest oczywiście w takich warunkach praktycznie nierealne (choć raz widziałam szefa, który potrafił sobie z tym poradzić, podziwiam go za to do dziś).  Przyczyn jest wiele, ale najprostsza to brak zaangażowania w projekt – już na etapie tworzenia, sabotaż w postaci niewykonywania poleceń, albo wykonywania ich po czasie, czy wzajemne nakręcanie się przeciw liderowi.

Grupa przegrała. Project Manager bez wątpienia ponosiła winę (zawsze ponosi – nie zareagowała na czas), ale niemałą winę ponosiła dziewczyna, która – jak potem mówiła – miała pomysły na promocję, ale na złość liderce, nie podzieliła się nimi ani raz. Winien był też chłopak, który zamiast poszukać od razu szefa kuchni, bawił się w poszukiwanie gwiazdy telewizyjnej na otwarcie sklepu. Przywołany do porządku (po chyba 2 godzinach), obdzwonił 5 restauracji z szefami-gwiazdami, po czym przyszedł powiedzieć PM, że nikogo nie znalazł… w obecności 2 osób oceniających postępy pracy zespołu.

Nie ma musu szacunku dla szefa, który nań nie zasługuje. Podobnie jak dla podwładnego. Ale brak realizacji wspólnego zadania, to już nie kwestia sympatii, szacunku, czy akceptacji. To mus. Jesteś w zespole – pracuj. Nie chcesz – zrezygnuj z bycia tu i teraz (ze wszystkimi konsekwencjami).

Miałam okazję pracować w zespole niechętnym szefowi, miałam też okazję być liderem zespołu niechętnego. Niestety, miałam wtedy 21 lat i nie miałam zielonego pojęcia o zarządzaniu. Mimo ciężkiej pracy 3 osób, pozostałe 3 rozwaliły świetny projekt. Czy dziś udałoby mi się? Możliwe. Zaczynając od rozmowy w 4 oczy z każdą z osób i ultimatum – chcesz być, zostań i skończ gierki, nie podoba ci się to – stwórz alternatywny zespół. Konkurencja nikomu jeszcze nie zaszkodziła.

Państwo Niechętni do końca byli pewni, że Martha wyrzuci liderkę. Mimo to, dostała ona szansę – wyleciała wygadana prawniczka z dyplomem z PR, która – wraz z kolegą – postanowiła doprowadzić do przegranej zespołu, by pozbyć się niechcianej koleżanki. Szkoda, że rzeczywistość nie zawsze jest tak różowa jak w amerykańskim filmie…

Asystent Marthy Stewart

Kilka dni temu mignął mi fragment tego programu na Zone Club. Kilka osób, podzielonych na dwie drużyny, walczy o pracę u legendarnej Marthy Stewart. Program jest dobrze pomyślany, ma niezłe tempo. Nie wiem czy osoby biorące w nim udział naprawdę tak ją uwielbiają, czy to scenariusz na potrzeby programu, ale patrzą w nią jak w obrazek.

Niemniej, nie do końca o tym chciałam napisać. W każdym programie zawodnicy są podzieleni na dwie grupy, konkurują ze sobą. Ta, która przegra (oceniają eksperci z danej dziedziny, a ostatnie słowo ma Martha), spotyka się w sali konferencyjnej, analizują czemu przegrali (teoretycznie – w praktyce usiłują znaleźć kozła ofiarnego). Wreszcie Project Manager wybiera dwie osoby, reszta drużyny idzie do pokoi, a ta trójka czeka na korytarzu (!) na decyzję Marty. Osoba przez nią wybrana, jedzie do domu.

Wszystko można zakończyć z klasą lub bez niej. Prawda jest taka, że jeśli projekt się wali, to jest to wina zespołu, ale bezpośrednio – PM. To on powinien na czas reagować i usunąć/zmienić słabe ogniwo. To do niego należy koordynacja i planowanie czasu. To pozornie łatwe zadanie, w rzeczywistości często przerastające początkujących. Tu panią PM zadanie też przerosło, ale nie umiała się przyznać do tego – choć wszyscy wskazywali, że nie kontrolowała czasu, że nawet go odpowiednio nie podzieliła, z jej ust ani razu to nie padło. Niemniej, z pewnych względów dostała drugą szansę.

Dziewczyna, która odpadła, ponoć po raz 4 przyczyniła się do porażki swojego zespołu (nie wiem, może – widziałam to po raz pierwszy). Bywa, nie każdy się nadaje do wszystkiego, może to ją przerosło, a może – wbrew pozorom – nie umiano wykorzystać jej umiejętności? Przykro mi było jednak patrzeć na to, że Martha właściwie ją zniszczyła. Biorąc pod uwagę jej popularność na świecie, a w szczególności w USA, jestem przekonana, że program miał niezłą oglądalność. Czy w takim razie podsumowanie przez Marthę młodej osoby, jako kogoś, kto nie angażuje się w projekty, kto nie nadaje się do pracy zespołowej, nie zniszczyło jej potencjalnej kariery? Czy po 4 dniach pracy przy różnych zadaniach, pod wodzą różnych PM, z których pewnie żaden nie znał jej możliwości nie jest znaczną przesadą? Czy mając taką władzę, jaką ma, nie warto czasem być bardziej wielkodusznym… Życzenie szczęścia na końcu listu zabrzmiało trochę ironicznie…