Obserwuję, myślę, piszę

Strona główna » Posty oznaczone 'PR'

Archiwa tagu: PR

Mała autopromocja z Gwiezdnymi Wojnami w tle

Rzadko się chwalę prowadzonymi kampaniami (swoje podejście w tym zakresie pokazałam m.in. tu), ale z tej ostatniej jestem b. dumna, więc postanowiłam się lekko pokazać 😉

Pewnie wielu z Was kojarzycie StarForce, czyli Zjazd Fanów Gwiezdnych Wojen w Bydgoszczy (2 tygodnie temu) 🙂 Autorka bloga z dumą informuje, że (wespół z Kolegą Arkiem) była osobiście odpowiedzialna za narzekanie co niektórych, że za chwilę StarForce wyskoczy im z lodówki 😉

Dla zainteresowanych – kanał na You Tube z publikacjami telewizyjnymi.

PR meczy nie wygrywa, czyli Polonia 2011

Obiecałam wpis o tym, że PRem nie wygrywa się meczy… O zgadywankę o kogo chodzi pokusiły się 3 osoby, jedna zgadła (Xavi), pisząc, że jeśli nie piłka nożna, to tylko Polonia 2011 przychodzi jej na myśl.

Nie pamiętam kiedy ten zespół pojawił się na sportowej mapie Polski (fanem koszykówki jest mój Mąż, ja tylko przy okazji czasem zerkam), natomiast chyba w ub. roku zauważyłam go ze względu na dość dziwną nazwę (dlaczego akurat 2011?; jedna z wersji, jaką słyszałam, to to, że do tego roku miał to być w pełni ukształtowany zespół, czy klub? Jeśli ktoś ma lepsze info, proszę o komentarz :)). Naprawdę moją uwagę przyciągnęli w tym sezonie – jednak nie grą, a… PRem. Muszę przyznać, że piękne podsumowanie działań dla tego klubu znajduje się na blogu Koszykówka w żółto-czarnych barwach, w którym autor przyznaję swoją, subiektywną, nagrodę roku dla – „Rzeźbiarzy roku – dział PR Polonii 2011 za umiejętność przekucia każdej porażki w sukces. Tam trener nawet po przegranej w wygranym meczu jest zadowolony.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy wielokrotnie widziałam lub czytałam „zachwycone” tytuły prasowe, czy wypowiedzi trenera i… zawodników. Ukoronowaniem całości był występ dwójki z nich w Canal +, jako komentatorów pierwszego meczu w ramach NBA All Stars Weekend (dla niewtajemniczonych – jest to mecz gwiazd wśród pierwszo- i drugoroczniaków, czyli najmłodszej kadry NBA). Mecz może nie stał na wysokim poziomie (po raz pierwszy od wielu lat wygrali Rookie, czyli pierwszoroczniacy), niemniej jednak niewielu naszych zawodników zbliża się poziomem do tych grających w NBA (spójrzmy na listę zawodników…). Sama obecność tych młodych ludzi w studiu nie była może wielkim zaskoczeniem (są Rookie w naszej lidze ;)), ale ich przekonanie, że oni odnaleźliby się w tym meczu, już było co najmniej dziwne… Aż chciało się powiedzieć – cudownie – Marcin Gortat nie będzie czuł się samotny na amerykańskich parkietach 🙂

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jedna malutka kwestia – Polonia 2011 to zespół, który z trudem walczy o utrzymanie w Polskiej Lidze Koszykówki (czyli tej najwyższej), wygrywając tylko ze słabiutkim Sportino, praktycznie skazanym na spadek. Oznacza to,  że uratować ją może tylko zwycięstwo w barażach. W tym świetle wypowiedzi zawodników, zachwyty trenera i cały lans drużyny zaczyna być po prostu śmieszny. Bo wypowiedziami, ani publikacjami meczy się nie wygrywa – owszem, można nimi wygrać sponsora, ale też na krótka metę.

Nie dziwi mnie jakość i ilość publikacji – osoba zajmująca się PR klubu to wszak mocno znany dziennikarz sportowy (łatwo znaleźć, więc nie będę wywoływać po nazwisku). Natomiast dziwi mnie (i to mocno) PR-owa krótkowzroczność. Polonia 2011 wpadła na świetny pomysł opieki nad zawodnikami w trudnym momencie (czyli przejścia z juniora do seniora), stawiania na ich rozwój, a także na popularyzację koszykówki i szukanie talentów poprzez tworzenie małych drużyn w szkołach podstawowych w Warszawie i okolicach (ciekawa jestem ile osób o tym ostatnim wie?). I przyznam szczerze, że nie rozumiem, czemu zamiast skupić się na nagłaśnianiu takich faktów, wybrano robienie z na razie przeciętnych zawodników – gwiazd. Zamiast nagłaśniania świetnych pomysłów, (które – jestem przekonana – znalazłyby nie tylko sponsorów, ale pozwoliły na zbudowanie stabilnego i mocnego wizerunku) – sięgnięto po metodę, która zaczyna budzić już nie uśmiech, a politowanie…

W tym momencie przychodzi mi do głowy jedna rzecz, o której często mówi się w środowisku PRowym… Dla wielu osób PR to tylko publikacje medialne. Niestety, także często dziennikarze, którzy zostają PRowcami, postrzegają budowę wizerunku dokładnie w ten sam sposób – przez pryzmat ilości publikacji (dotąd z tą stroną PRu przede wszystkim mieli do czynienia). Brakuje wciąż edukacji, że dobry wizerunek to znacznie więcej, a za (nadmuchanymi!) publikacjami nie idzie budowa dobrego wizerunku, bo bańka w końcu pęka…

Rzecznik – świecznik w tle

Czasem przypadkowa rozmowa, hasło, dają wiele do myślenia. Tak stało się jakiś czas temu, gdy dwie osoby opowiadały mi o organizacji pewnych przedsięwzięć. Obie (choć w odniesieniu do różnych osób), zauważyły, że X jest „rzecznikiem, czyli się lansuje w mediach”.  Ale… o co chodzi? Jaki lans w mediach? Moment – w większości projektów rzecznik to tak naprawdę PRowiec, więc jeśli traktuje swoją pracę jako narzędzie do własnego lansu, to chyba najwyższy czas, by… przestał być rzecznikiem.

Owszem, są rzecznicy, których twarze znamy, kojarzymy, którzy pokazują się w telewizji. W szczególności dotyczy to rzeczników spółek giełdowych, rozproszonych (krajowych) NGOsów, a także rzeczników „rządowych”. Oni generalnie nie mają innego wyjścia, bo są głosem i twarzą (szczególne znaczenie ma to w dużych organizacjach, gdzie np. jest wielu dyrektorów, szeroki zarząd, albo też spora ilość komunikowanych projektów i osoba rzecznika zapewnia spójność komunikacji). Ale – jeśli są dobrymi rzecznikami – nie traktują tego jako lansu.

Bycie PRowcem i rzecznikiem imprezy, czy projektu to całkiem ciężka praca. To nieustanne balansowanie pomiędzy dziennikarzami (i tym co i w jakiej formie chcą mieć już), a tym, co i w jakiej formie mogą, bądź chcą zaoferować organizatorzy. To także budowa zaufania obu stron i wytworzenie takiej równowagi, by media były zadowolone, a organizator nie miał ochoty zatrzasnąć drzwi. To również nieustanna kontrola nad tym co się dzieje i jak jest komunikowane – czasem jedno nieopatrzne zdanie może na długo zrazić wzajemnie obie strony.

W ub. roku sama miałam przyjemność „rzecznikować” podczas dwóch imprez. Jedną z nich był StarForce w Toruniu, drugą – Międzynarodowy Pianistyczny Festiwal Królewskiego Miasta Krakowa. Obie imprezy wygenerowały niemałą ilość publikacji, ale nie znajdziecie tam mojego nazwiska, choć wielu dziennikarzy zapewne je kojarzy 🙂 Dlaczego? Bo to nazwiska organizatorów pojawiały się w publikacjach – ich cytaty, wypowiedzi, z nimi przeprowadzano wywiady. Ja byłam szarą eminencją (niektórzy wiedzą jak bardzo ;)), ale zawsze w tle. Taki to świecznik – jeśli ktoś chce się lansować, lepiej zostać gwiazdą albo dyrektorem i mieć własnego (profesjonalnego) rzecznika.

PS Właśnie odkryłam, że strasznie dawno nie pisałam… Na szczęście kilku wiernych czytelników zostało i obiecuję solennie się poprawić (w weekend zamierzam napisać o tym, że PRem nie wygrywa się meczów – to w kontekście pewnej polskiej drużyny. Może ktoś zgadnie jakiej? Od razu podpowiem – nie chodzi o naszą reprezentację w piłce nożnej ;)).

Niełatwa promocja kultury

Pamiętam jak rok temu moja Siostra zadzwoniła do mnie, mówiąc, że Jej znajomi mają projekt – Międzynarodowy Festiwal Pianistyczny. Szaleństwo, bo nie mają kasy, ale – jak to mówią – w każdym szaleństwie jest metoda. Ich metodą był zapał i niezwykła wiara, że przecież się uda. Nie mogłam odmówić. Zresztą – ja też wierzyłam, że pomysł jest ciekawy, że warto (czy inaczej siedziałabym po nocach ;)?). Poza tym mówi się o tym, że tej „wysokiej” kultury wciąż za mało, że króluje muzyka pop i disco, że przemielamy papkę. W takim układzie temat Festiwalu, rewelacyjnych wykonawców i pełnych zapału ludzi musiał chwycić…

Prawdziwa praca zaczęła się kilka miesięcy później. Setki telefonów, rozmów, maili. I nagle – mur. Nagle się okazało, że „już muzyka poważna jest niszą, a pani mi mówi o muzyce fortepianowej?”, że „kto będzie czytał o muzyce fortepianowej”, „to nie temat dla naszych czytelników” (także w pismach, które chlubią się tym, że piszą o „wyższej kulturze”, a ich czytelnicy to ludzie „inteligentni, oczytani, chodzący do teatru i opery”). Problemem często był także brak czasu dziennikarzy – zdarzyły się rozmowy, gdzie usłyszałam wprost – Pani Anno – mam do wyboru napisać o płycie XY, o której mówią wszyscy, albo o nieznanym Festiwalu z gwiazdami, które zna w Polsce wąska grupa ludzi. Nie mam czasu na czytanie biogramów i sprawdzanie nazwisk. Zresztą – wydawca i tak powie mi, że nie mamy miejsca na tak niszowy produkt.

Teoretycznie niemal w każdym piśmie i portalu jest dział kulturalny – mniej  lub bardziej rozwinięty. Niestety, bardzo często opiekuje się nim jeden człowiek, który na głowie ma wszystko – od książek, przez teatr, operę, film, muzykę rockową, pop, poważną, malarstwo, rzeźbę, wystawy i prelekcje.  W praktyce często pojedyncza osoba nie ma czasu na zapoznanie się ze wszystkimi informacjami i wybiera te, które potencjalnie zna (nazwy, nazwiska, albo miejsca). Tym także łatwiej przekona wydawcę – dlatego wcale się nie dziwię takiemu wyborowi. Choć nadal nie potrafię zaakceptować tego, że „Pani Anno, przykro mi – kultura masowa wygrywa z niszową”… I to po 2-godzinnym szukaniu „kontrowersji” i tematu 😉

Dziś chylę głowę przed każdym, kto skutecznie promuje muzykę poważną w Polsce – bez olbrzymich nakładów na reklamę i artykuły sponsorowane (bo mając tego typu środki to żaden problem). A jeśli jesteście przekonani, że wiecie co to trudny produkt – zmierzcie się z muzyką poważną, w szczególności fortepianową, wiolonczelową, czy inną specyficzną 🙂

Galeria Drezdeńska? Ale o którą galerię Pani chodzi?

W trakcie tegorocznych wycieczek urlopowych zawędrowałam do Drezna. Chciałam już od jakiegoś czasu zobaczyć to miasto (polecam – warto; nie planujcie tylko zbyt wiele na poniedziałek, bo poza Operą prawie wszystko jest zamknięte), ale najbardziej nakręcona byłam na Galerię Drezdeńską. Niemały udział miało w tym Second Life, gdzie GD ma swój wirtualny odpowiednik, po którym przez wiele godzin można krążyć i oglądać niesamowite obrazy (tylko nogi nie bolą po 3-4 godzinach :D).

Traf chciał, że w Polsce nie kupiliśmy żadnego przewodnika, a mapy nie było nawet w Empiku. Niemniej, z mapą nie było żadnego problemu – kupiliśmy ją na pierwszej niemieckiej stacji benzynowej. Uznaliśmy, że wszystkiego dopytamy się w hotelu (polecam Achat Hotel, rezerwowany przez booking.com – poziom 3-4 gwiazdek za bardzo umiarkowaną cenę ok. 35 euro za dwuosobowy apartament/noc, bez śniadania, z darmowym zadaszonym parkingiem (rezerwacja przez stronę Achat pokazuje cenę 88 euro); śniadanie jest dość drogie – 15 euro/os, ale pokoje mają dobrze wyposażone anekcy kuchenne, więc spokojnie można ten wydatek pomniejszyć :)).

Kilkanaście minut po przyjeździe oglądaliśmy mapę i mały niemieckojęzyczny przewodnik, jaki znaleźliśmy w pokoju. Było tam kilka galerii, ale nigdzie nie znaleźliśmy nazwy „Dresden Gallery”. To jednak nie wzbudziło takiego naszego zdziwienia jak sobotni poranek, gdy uprzejmy recepcjonista spojrzał na nas zdziwiony „Galeria Dresdeńska? Ale o którą Galerię Państwu chodzi?”… Jak to – no o Drezdeńską? Przecież każdy, kto trochę interesuje się obrazami słyszał o GD…

Nadzieję pozostawiła mi już tylko Informacja Turystyczna… Na szczęście nie musiałam przetestować wiedzy obsługujących tam osób, bo po drodze trafiliśmy do Zwingera, gdzie co prawda nie znalazłam napisu GD, ale zobaczyłam zrzuty z ekranu z Second Life…

Od tamtej soboty minął tydzień (aż trudno mi w to uwierzyć, że zaledwie tydzień :)), ale nadal nie mogę uwierzyć jakim cudem coś, co jest symbolem Drezna dla wielu turystów z zewnątrz, wewnątrz, w samym mieście, jest zupełnie niekojarzone z rozpropagowaną nazwą (dla niewtajemniczonych – Drezdeńczycy znają tę Galerię jako Miejską Galerię Starych Mistrzów)…

W samym Muzeum można kupić albumy Dresden Gallery, adres strony dla turystów to http://dresdengallery.com/ ale już sami Niemcy szukają informacji na http://www.skd-dresden.de/de/museen.html. Jestem w stanie zrozumieć rozbierzność nazw, a także nazwę zwyczajową, ale nie rozumiem po co wkładać tysiące euro na promocję konkretnego określenia tylko na zewnątrz, z pominięciem lokalnych mieszkańców…

A w poniedziałek postaram się wrzucić trochę zdjęć 🙂