Obserwuję, myślę, piszę

Strona główna » Posty oznaczone 'targi'

Archiwa tagu: targi

Amadeus na targach ślubnych, czyli targowy antyPR

W ten weekend, w Krakowie, odbyły się Targi Ślubne, na które trafiłam dziś rano. Stoisk wiele, różnie zagospodarowane (czasem dobrze, elegancko, czasem dość… pusto). W przypadku hoteli i domów weselnych były to często zdjęcia, ulotki z menu, czasem pokaz slajdów, poczęstunek. W większości dwie i więcej osób, które stały przy brzegu stoiska, będąc „dostępnymi” dla zainteresowanych osób.

Na dole zwróciło moją uwagę jedno stoisko – krakowskiej restauracji Amadeus. Raczej puste – i to nie tylko ze względu na brak zagospodarowania (choć ten rzucał się w oczy), ubogość materiałów reklamowo-informacyjnych, ale także (przede wszystkim) na brak ludzi przy nim. Moja (raczej krótka) wizyta w pełni wyjaśniła mi powód.

Rozumiem, że nie da się stać 8 godzin bez przerwy, ale jeśli do stoiska podchodzi klient, to wypada wstać. Niestety, przedstawiciel restauracji chyba tego nie wiedział – przez te kilka minut cały czas siedział (na dodatek za stołem, na którym był monitor i laptop). Pomijając już kwestie grzecznościowe i dziwne wrażenie, gdy mój rozmówca patrzy w ekran zamiast na mnie, sprawiło to, że praktycznie nie słyszałam większości jego wypowiedzi (stoisko było umieszczone chyba w pobliżu głośnika, bo hosta informującego o targach i firmach słyszałam aż za głośno). Dodatkowo, zamiast odpowiedzi na dość konkretne pytania, usłyszałam jakieś formułki i pan pokazał mi „prezentację”, która skutecznie powstrzymała go od patrzenia na moją twarz  (jak się okazało później –  był to „wirtualny spacer”, który jest na stronie).

Niemal cały czas zastanawiałam się, czy on kogoś zastępuje, dyskretnie rozglądałam się za osobą, która miała być na tym stoisku, ale np. wyszła do toalety. Po jakimś czasie zauważyłam, że pan jednak ma wpięty znaczek Amadeusa, czyli nie jest przypadkową osobą (np. mężem Obsługującej), tylko pracownikiem restauracji…

W powyższej sytuacji włączył mi się ” gen PR” i zaczęłam mieć wątpliwości, czy udział w targach był zaplanowany i przemyślany – bo niewątpliwie był stratą pieniędzy w tym wypadku. W momencie, gdy wokół było niemało konkurencji, w większości nie tylko dobrze przygotowanej, ale przede wszystkim uśmiechniętej i otwartej na klienta, prezentowanie tego typu podejścia raczej nie przyniesie żadnego klienta. Marketingowo i wizerunkowo – klapa.

Ciekawostką była także obserwacja zderzenia niektórych czterogwiazdkowych stoisk ze zwykłymi restauracjami (na korzyść tych ostatnich). Mniejsze restauracje i domy weselne, prawdopodobnie nie od dziś przyzwyczajone do walki o ślubnego klienta, były często lepiej przygotowane informacyjnie i znacznie bardziej elastyczne. Czterogwiazdkowce (trzy też) to (jak się domyślam) w większości były osoby, które chyba po raz pierwszy stały w takim miejscu i nie wszystkie czuły się komfortowo w tej sytuacji. Poza tym czasem widać było, że nie są przekonani do tego, co sami opowiadają (tu – plus dla Sheratona i Centrum Witek, które na tym tle wypadały naprawdę dobrze).

Festiwal Skarby Urody… I wizerunek firm kosmetycznych

Byłam dziś na Festiwalu Skarby Urody, organizowanym przez sieć sklepów Rossman. Wystawcami były firmy, których produkty sprzedawane są w R. Badania skóry, włosów, makijaże, masaż stóp, ulotki, próbki. Jak na większości tego typu Targów. Ale nie będę tu opisywać kto i co robił, ani co dawał – wolę się skupić na tym, czemu (od strony firmy) m.in. służą takie targi, czyli kto zyskał, a kto stracił…

Na Targi dojechałam tuż przed 16, w niedzielę. Niezbyt może wcześnie, ale w końcu impreza trwa do 18, więc miałam jeszcze 2 godziny. Miałam oczywiście świadomość, że ostatnie pół godziny to już czas powolnego składania stoisk (sama nieraz stałam na stoiskach targowych), ale półtorej godziny to szmat czasu. Okazało się, że… jednak nie, bo już o 16 stoisko Oceanic (czyli producent m.in. kremów AA) było złożone! Czyli, na moje oko, zaczęli składać ok. 15 – na drobne 3 godziny przed końcem. Został jakiś marny stojak z ulotkami i kilka mini-książeczek z opisami diamentowej serii AA i Kayah na okładce…

Realną podróż zaczęłam od Garnier – lubię tę firmę, więc chętnie poszłam zbadać skórę i włosy. Niestety, kilka minut później stwierdziłam, że dziewczyny na stoisku chyba (mam nadzieję mówiąc szczerze) są z tzw. łapanki. Zaproponowany mi krem miał jeszcze jakiś sens, ale już tonik dla nastolatek nie bardzo… A gdy dziesięcioletniej dziewczynce wyszła „słaba gęstość skóry” (jak podejrzewam – aparat po kilkunastu godzinach pracy miał dość), a pani to zupełnie nie zdziwiło, przestałam pytać. Nie lepiej było z panią od włosów – gdy okazało się, że nie mam specjalnie problemów, to nie miała żadnego pomysły, co mi zaproponować, jaki produkt doradzić (a farbuję włosy, więc wystarczyło sięgnąć po odżywkę do włosów farbowanych, czy coś takiego). Dla wizerunku firmy – totalna klapa…

Kolejna firma – Loreal. Podobny aparat, zupełnie inne wyniki. Wyglądam młodo, propozycja kremu dla nastolatek… Ale pani zachowywała się znacznie profesjonalniej – bez rewelacji, ale pozytywnie (do makijażu nie chciało mi się stać w kolejce, więc się nie wypowiem).

Przy Sorai szczęka mi opadła… Godzina 16:15 – pani chowa kosmetyki. Przy okazji kilkoma z nich obdarowuje inne 2 panie (koleżanki – jak się później okazało z tego samego stoiska, z innej części). Na moje pytanie o peeling, zostałam zapytana, czy mam gabinet kosmetyczny. Gdy odpowiedziałam, że nie, dowiedziałam się, że to „nie dla mnie, bo to kosmetyki profesjonalne, dla gabinetów” i pani po prostu zaczęła mnie ignorować. Gwóźdź do trumny pół godziny później dobiły panie z tej drugiej części stoiska. Zapytałam o składnik szminek, na który jestem uczulona (pytałam, czy Sorayowe szminki go zawierają, czy nie). Rozumiem, że panie mogą nie wiedzieć – ale co za problem był poprosić mnie o zostawienie maila i sprawdzenie. W zamian usłyszałam, żebym poszła sobie do drogerii i pomaziała się (to cytat), to zobaczę, czy mnie uczuli, czy nie… Wielkie dwie rysy na wizerunku firmowym…

Na szczęście były również firmy, które potrafiły się odnaleźć (nie wiem – lepiej przeszkolone osoby, czy lepsza kontrola – nie wnikam). Pani z Canpola, która nie tylko dała mi gratis gryzaczek (to niedroga rzecz, ale miły gest) dla Siostrzeńca, ale dokładnie objaśniła jakie uchwyty na butelki są, czym się różnią, itd. Była 17:10, a ona – choć na pewno na nogach, jak wszyscy, była uśmiechnięta, chętna do pomocy. Podobnie pani z Hippa, której wręcz było przykro, że tak mało próbek jej zostało.

Kolejne firmy z dużym plusem, to Compeed i Neutrogena (wspólne „stopowe” stoisko). O 17:30 miałam dokładnie pokazane plasterki, wkładki i co tylko było. Objaśnione jak działa, co należy, a czego nie należy robić. Mimo, że nie dostałam żadnej próbki, to wrażenie bardzo pozytywne.

Polecam też stoisko Olay – mimo, że też oferują badanie skóry, to jest ono zupełnie inne od pozostałych i chyba najciekawsze. Nie wiem na ile prawdziwe, ale ciekawie było zobaczyć porównanie skóry na przedramieniu i na twarzy, a także ilość kolagenu, melatoniny (i piegi robiące się na skórze, choć niewidoczne na naskórku jeszcze), oraz hemoglobiny. Do tego konsultantki, które sprawiają wrażenie całkiem kompetentnych. Plus dla firmy (byłam ciut wredna zadając zbyt dociekliwe pytania, ale nie zmienia to pozytywnego wrażenia, jakie firma zrobiła).

Podobnie firma Dove, która częstowała pysznymi sokami (jutro idę na poszukiwania limonkowego), była chętna do rozmów, pokazywania nowych produktów (no, może poza panią z Pro-Age, ale rozumiem, że nie byłam dla niej grupą docelową).

Na koniec było też kilka firm, które robiły wszystko, by nie rozmawiać z klientkami (np. podawanie ze spuszczoną głową ulotki i próbki, tak, by klient nie chciał o nic pytać), ale przynajmniej nie zrobiły złego wrażenia, choć wystawiając się firma niewątpliwie straciła pieniądze, bo taki sam efekt mogła uzyskać stawiając w Rossmanie hostessę, która tak samo mogłaby rozdać te same ulotki i próbki znacznie niższym kosztem.

Sumując ten długi wpis (mam nadzieję, że ktoś dotarł do tego miejsca :)) – nie wystarczy przygotować ładnych materiałów, próbki, rozstawić stoisko, postawić ludzi. Trzeba ich jeszcze odpowiednio przeszkolić (nie tylko w temacie produktów, ale również w temacie obsługi klienta na targach – jak przyciągnąć, zatrzymać, porozmawiać, co mówić, a czego w życiu nie). A dodatkowo – skontrolować. Oczywiście, wysyłka pracownika z Warszawy, czy Poznania np. do Krakowa, bez wątpienia podniosłoby koszty wystawienia się na Targach, ale może pomogłoby uzyskać pozytywny wizerunek na kolejnych edycjach, zamiast rysowania kolejnych rys za ciężkie pieniądze.