Obserwuję, myślę, piszę

Strona główna » Posty oznaczone 'Kraków'

Archiwa tagu: Kraków

Prawo jazdy to nie prawo dżungli

Kilka dni temu pojawiły się na krakowskich ulicach takie billboardy, jak ten poniższy:

billboard prawo jazdy to nie prawo dżungli

billboard prawo jazdy to nie prawo dżungli

Plakaty mają różne opisy w czerwonym kółku (zapamiętałam m.in. ” „Na zielonym dodaj gazu, inni ruszą też od razu” i „Nie blokuj skrzyżowania, ono nie jest do czekania”, acz jest ich więcej).

Akcja ma zwrócić uwagę na to jak jeżdżą krakowscy kierowcy, jakie popełniają błędy i jak jeździć inaczej. Czy całość osiągnie swój cel – nie wiem. Na pewno rozplanowanie kampanii jest umiarkowanie trafne. Co prawda plakaty pojawiły się na billbordach, m.in. wzdłuż Alei Mickiewicza, czy przy Rondzie Matecznego, ale zdarzają się umiejscowienia na przystankach i to nie tylko w przedniej, podświetlonej części, ale także z tyłu (np. na przystanku obok kina Kijów).

Sam plakat podoba mi się umiarkowanie – dżungla, dżunglą, ale ta mocno zarosła kierowcę i przestrzeń przed nim 😉 (przyznam, że jak pierwszy raz ten plakat mignął mi gdzieś z boku, to byłam przekonana, że to reklamówka jakiejś nowej kreskówki w stylu Madagaskaru).

Niemniej – pomysł jest ciekawy, a hasła dość łatwo wpadające w „ucho” (albo raczej w oko) i budzące uśmiech – nawet stojąc w korku.  Mimo to, nie widać wielkiego odzewu w mediach (wiem, akcja jest lokalna i ma nad nią patronat Dziennik Polski, ale jakoś – spodziewałam się większej „propagandy” ;)).

Jak się rozwiało moje dobre zdanie o pewnej krakowskiej restauracji

Zdarza mi się na blogu jechać po branży (własnej i spokrewnionych), po wpadkach, czasem po mediach. Rzadko jednak mam tak nieodpartą chęć pojechać po przedstawicielu innej branży, na dodatek z wymienieniem z nazwy (choć nie z nazwiska). Ale jak się zasłużyło…

Wczoraj, o czym wszyscy wiedzą, był Sylwester. Po raz pierwszy od kilku lat zostałam „wyciągnięta” na większą imprezę. Były bilety, sukienka w szafie, buty na wysokim obcasie, mocny makijaż, brokat i cała reszta zajmującego czas blichtru.

Całość zaczynała się o 20:00. Choć tłumaczyłam towarzystwu, że to oznacza, że wystarczy się zjawić o 20:30, nie pomogło. O 20:10 byliśmy na miejscu i zobaczyliśmy… olbrzymią kolejkę przed wejściem. Ja wiem, że mróz rzędu -5 nie jest tragedią, ale stanie w cienkich rajstopach i butach na cienkiej podeszwie przez 20 minut przed wejściem to znacznie więcej niż wkurzające (tym razem na imprezę przyjechałam samochodem, więc wydawało mi się naiwnej, że nie muszę pod suknię wkładać dżinsów, a na nogi ciepłych botków).

Kolejka okazała się być kolejką do szatni. Co prawda szatnię teoretycznie obsługiwały 3 osoby, ale  praktyce w jednym czasie tylko jedna, bo wejście (szatnia to pomieszczenie) jest tak wąskie, że i tak nikt więcej się nie zmieści. Mało tego – szatnia była… płatna! (tak, dobrze czytacie, na zamkniętej imprezie, na którą należało wcześniej wykupić nietanie bilety, żądano opłaty za szatnię w wysokości 3 zł). Nie ukrywam, że dla mnie jest to zagranie poniżej pasa – 3 zł to niby nie majątek, ale wolałabym zapłacić 5 zł więcej za wejście, a nie słyszeć, że mam płacić za szatnię na Sylwestrze. Tym bardziej, że przyjeżdżając własnym samochodem, specjalnie nie biorę ze sobą portfela (bo po co mi?)…

Po tych przygodach już byłam nastawiona bardzo negatywnie, choć był to dopiero początek. Kolejną wpadką był stolik, który miał być na dole, w tzw. głównej sali, a jakimś cudem (jak twierdziła pani organizator, ona nie ma pojęcia jak to się stało – przepraszam, ale jeśli ona jest organizatorem, to kto ma mieć pojęcie, jak nie ona??) znalazł się na górze. Poczułam się jak w jakiejś klasie – zwykła sala z jarzeniówkami, nieosłoniętymi oknami, żółtymi ścianami. Na całej sali nie było żadnej dekoracji – nawet jakiegoś balonu, ani drobnej serpentyny, czegokolwiek. Na dodatek stoliki były ustawione na tyle ciasno, że każdy, kto chciał wyjść lub wejść do sali, musiał się przeciskać między krzesłami przy naszym stoliku i tym stojącym naprzeciwko.

Wieczoru zaskakująco nie zaczynała kolacja. Co więcej, obsługa nie umiała powiedzieć za ile dokładnie będzie ciepłe danie. W takim układzie skończyło się tak, jak było do przewidzenia – ludzie rzucili się na rozstawione na korytarzach  zimne płyty z wędlinami. Pieczony świniak zniknął chyba w 20 minut. Dość szybko zabrakło talerzyków i filiżanek (jak to możliwe, że nie było ich wystarczająco?). Na dodatek kelnerzy nie przynosili gorących napojów do stolików, tylko należało samemu:

  • znaleźć czystą filiżankę
  • stanąć w kolejce do samowara
  • przygotować saszetkę z herbatą lub kawą (kawy były w miseczkach, takich od musli)
  • dotrzeć do samowara (co nie było krótkie, bo samowar był jeden na 300 osób, uzupełniany wodą z jednego czajnika)
  • jeśli siedziało się na górze – wnieść sobie gorącą filiżankę po schodach…

Ponoć na górze też miał być samowar z gorącą wodą, ale rano się zepsuł i przez cały dzień organizatorzy nie znaleźli ani jednego zamiennika, nawet termosu, który byłby uzupełniany gorącą wodą…

Sala do tańca – dla mnie podstawa Sylwestra – nie była malutka, choć podobnie jak reszta – zupełnie nieubrana. Całość jej wystroju stanowiło kilka reflektorów + balony leżące na parkiecie („świetny” pomysł – co chwilę było słychać huk balonu, w który trafiła szpilka tancerki…). Tylko, że ta sala byłaby optymalna prawdopodobnie przy ok. 150 osobach (czyli mniej więcej takiej ilości, jaka była na dole, a nie na dwóch poziomach). Licząc oczywiście, że nigdy wszyscy nie tańczą równocześnie i zawsze jest część, która w ogóle nie tańczy – wówczas na sali byłoby tłumnie, ale dałoby się tańczyć bez masowej ilości siniaków. Przy 300 osobach na zabawie, nie było na to szans – przy popularnej melodii ciężko było zatańczyć cokolwiek innego niż mocna przytulanka dookoła siebie.

Last but not least to DJ. Nie wiem skąd oni wzięli tego gościa, ale to co sobą reprezentował, nie nadawałoby się nawet na dyskotekę dla nastolatków. Początkowo puszczana muzyka nie była zła, choć do rewelacji jej było daleko. Z czasem jednak było tylko gorzej – o 3 90% czasu wypełniało marnej jakości disco polo, bez rytmu, ładu i składu. A DJ coraz częściej powtarzał frazę o „płukaniu gardełek” i wezwanie do odpowiedzi „jak się bawi, jak się bawi…”. Doszedł do 2 takich powtórzeń w ciągu jednego utworu.

Dodatkowo gość nie szanował gości wieczoru – kilkakrotnie zwracano mu uwagę, że sposób w jaki mówi i to co mówi jest źle odbierane – zamiast przyjąć krytykę i próbować coś zmienić, facet publicznie wyśmiewał osoby zwracające mu uwagę!

Jakby tego było mało, w pewnym momencie pojawił się na górze (w dość początkowej fazie zabawy, gdy jeszcze wiele osób nie zawitało na salę taneczną) i przedstawił się jako przedstawiciel organizatora. Gdy posypały się skargi, nagle szybko okazało się, że on „tu przyszedł z grzeczności”, że „nie do niego te pretensje” i że tak naprawdę „to on nie jest przedstawicielem organizatora, tylko pracuje tu”. Więc po co kłamał??

Jeśli doszliście aż tu w czytaniu mojego opisu, należy się Wam nagroda – ujawnienie nazwy i miejsca tego Sylwestra 2008/2009. To był Dwór Czeczów, a organizatorem było krakowskie Magillo. Znałam ich od strony restauracji Magillo, jeszcze z czasów gdy siedziałam głęboko w branży ślubnej i miałam bardzo pozytywne zdanie, choć miałam czasem drobne zastrzeżenia co do obsługi. Niemniej wydawało mi się, że firmując swoją nazwą Sylwestra, zobowiązują się do pewnej jakości. Jak widać – niestety nie.

Krakowscy urzędnicy dyskryminują trzylatki…

O tym, że krakowscy urzędnicy zdecydowali, że miejsce w najmłodszej grupie w przedszkolu należy się tylko dzieciom, które najpóźniej 31 sierpnia ukończą 3 lata wiedziałam od koleżanki. Nie miałam jednak pojęcia, że jest ich to widzimisię.

Wczoraj, przez Skype przesłałam jej artykuł, że Ministerstwo Edukacji sprzeciwiło się takiej praktyce i że taka rekrutacja jest nieważna, należy ją przeprowadzić ponownie. CO prawda wypowiadał się tam p. Żądło (wicedyrektor wydziału edukacji), że rekrutacja nie może być powtórzona, itp., ale sama wiem jak to jest – dziś kogoś złapie dziennikarz, ten się wypowie, a jutro się wszystko odwołuje. I naprawdę wierzyłam w to, że rekrutacja będzie powtórzona.

Do dzisiaj, gdy zobaczyłam to – jak to możliwe, że przepis jest jawnie łamany, że przychodzi intepretacja „z góry”, że został popełniony błąd, że jest w sprzeczności z ustawą, a urzędnicy idą w zaparte i mówią „nie”?? Gdyby pracowali w korporacji, wylecieliby na bruk, ale w urzędzie im wolno??

Gdyby jeszcze miała rację jedna z pań wypowiadających się na forum, to nie byłoby problemu – pewnie niejedna mama, szczególnie tych młodszych dzieci (urodzonych listopad/grudzień), ucieszyłaby się, że jej dziecko ma rok dłużej na to, żeby dojrzeć do pójścia do szkoły. Tylko, że tak nie jest – ustawa nakłada obowiązek szkolny na wszystkie dzieci z danego rocznika, bez względu na miesiąc urodzenia. To oznacza, że te dzieci, które urodziły się między 1 września, a 31 grudnia, będą musiały iść do szkoły za 3 lata, a nie 4. Znajdą się w klasie razem z tymi samymi dziećmi, które urodziły się w styczniu, marcu, czy lipcu i już w tym roku trafią do przedszkola. Znajdą się obok tych samych dzieci, mimo, że ich edukacja przedszkolna będzie o rok krótsza. Znajdą się w sytuacji, w której z dzieci najstarszych w grupie, nagle staną się dziećmi najmłodszymi. Być może z dzieci najbardziej rozwiniętych w grupie (ze względu na wiek), dziećmi rozwiniętymi tak samo lub słabiej (oby nie) jak ich koledzy – dwa miesiące wcześniej traktowani jako starsi o rok, nagle posadzeni w jednej ławce jako rówieśnicy.

Nie jestem psychologiem, tym bardziej psychologiem dziecięcym, ale gdzieś w głębi duszy mam mocne przekonanie, że nie chciałabym (w wieku dziecięcym) nagle zostać wciśnięta w ramy rówieśnictwa z kimś, kto do niedawna był ponoć starszy ode mnie o rok.

Reinhold Lifestyle – przypadek, złe planowanie, czy bezpłatne pożyczki?

We wrześniu ub. roku w Galerii Kazimierz (Kraków) zobaczyłam reklamę Reinhold Lifestyle. Na stronie internetowej nie było za wiele, ale zostawiłam swój email i telefon. Co prawda nie było odpowiedzi w obiecane 2-3 dni, ale 2 tyg. później zadzwoniła miła pani i umówiła się na rozmowę.

Propozycja była całkiem ciekawa – super wyposażona siłownia, masa różnych zajęć sportowych (nielimitowanych godzinowo) do wyboru (co prawda nie było Body Ball, które bardzo lubię, ale pan zapewnił mnie, że jeśli będą chętni, to na pewno i tego typu zajęcia będą uruchomione). To wszystko za cenę 150 zł miesięcznie lub 1500 za cały rok (2 miesiące gratis). Równocześnie pan informował, że klub prawdopodobnie zostanie otwarty na początku grudnia, ale warto zdecydować się od razu, aby mieć niższą cenę (cena rzeczywiście rosła co jakieś 2 tyg.). Do tego w razie potrzeby i chęci sauna, masaże, kącik dla dzieci z wykwalifikowaną opieką. Zastanawiałam się nad ofertą, ale jakoś odpychało mnie to, że nie mogę zobaczyć klubu (co prawda pan dawał gwarancję, że jeśli mi się nie spodoba, to w ciągu pierwszego miesiąca mogę zrezygnować z członkostwa), poza tym niechętnie zostawiam komuś nr mojej karty kredytowej (płacić ok, ale zostawiać – nie). W grudniu zaglądałam, ale było pozamykane, wyglądało jakby były roboty w środku, pan w biurze powiedział, że otwarcie będzie na koniec stycznia, w styczniu przeniosło się na luty. Zaskoczona byłam tylko, że to co było widać przez 2 okna, to to, że roboty nie bardzo posuwają się naprzód – klub jest niewykończony, nie mówiąc o jakiś sprzętach.

Nie powiem, że ten artykuł mnie bardzo zaskoczył – potwierdził tylko moje obawy. I radość, że nie dałam się wciągnąć (choć klub był mi po drodze, z łatwym dojazdem i bezproblemowym parkingiem, gdybym przyjechała autem – z czym mam spory problem na Krakowskiej, pod klubem fitness do którego teraz chodzę).

Przykre (ale i podejrzane) jest to, że nikt nie chce wyjaśnić co się stało, dlaczego upadają inwestycje w 4 miastach? Inwestycje, które ciągną się ponad pół roku, a których ponoć było planowanych kolejnych 4. Przypadek? Złe planowanie? Jeśli tak, bardzo źle świadczy to o firmie matce, która zajmuje się nieruchomościami, a więc bardzo dużymi projektami.

Jeszcze gorzej jest gry weźmiemy pod uwagę, że firma skorzystała z bezpłatnych pożyczek. Zakładając, że w każdym mieście na ofertę skusiło się tylko 200 osób, (a myślę, że to spokojnie możliwe), a z nich powiedzmy połowa wykupiła od razu całoroczne pakiety, firma otrzymała 640 000 zł nieoprocentowanej pożyczki, a myślę, ze liczba miliona złotych jest prawdopodobna… To dużo, nawet jak na korporację. I nawet jeśli nie było to zamierzone (oby), to nie wygląda to najlepiej w żadnym świetle.