Obserwuję, myślę, piszę

Strona główna » Posty oznaczone 'rekrutacja'

Archiwa tagu: rekrutacja

Błędy w rekrutacji specjalistów IT (i nie tylko)

Nie, to nie będzie kolejny mądry wpis o tym w jaki sposób trzeba w chwili obecnej szukać specjalistów…

W poszukiwaniach pewnych danych do artykułu, zaskoczyło mnie znalezisko z ery niemal przedpotowej – z 2000 roku. Bezrobocie wówczas nie było alarmująco wysokie, ale cały czas wzrastało. Mimo to Antoni Bielewicz właśnie wtedy opublikował artykuł, który – jak podejrzewam – wówczas wielu wydawał się być śmieszny, dziś – jest niesamowicie aktualny i prawdziwy… Jest o tym, że dobrego informatyka nie jest łatwo zatrudnić i o wielu błędach popełnianych podczas rekrutacji. Jest na tyle aktualny, że poza punktem „Niedocienianie możliwości Internetu” powinien znaleźć się w teczce dawanej w firmach każdemu młodemu HRowcowi… Biorąc pod uwagę, że autor nie jest specem od HR, ale dziennikarzem siedzącym całe życie w IT i technologiach – powiedzenie – panowie, czapki z głów, to za mało.

Artykuł polecam.

Krakowscy urzędnicy dyskryminują trzylatki…

O tym, że krakowscy urzędnicy zdecydowali, że miejsce w najmłodszej grupie w przedszkolu należy się tylko dzieciom, które najpóźniej 31 sierpnia ukończą 3 lata wiedziałam od koleżanki. Nie miałam jednak pojęcia, że jest ich to widzimisię.

Wczoraj, przez Skype przesłałam jej artykuł, że Ministerstwo Edukacji sprzeciwiło się takiej praktyce i że taka rekrutacja jest nieważna, należy ją przeprowadzić ponownie. CO prawda wypowiadał się tam p. Żądło (wicedyrektor wydziału edukacji), że rekrutacja nie może być powtórzona, itp., ale sama wiem jak to jest – dziś kogoś złapie dziennikarz, ten się wypowie, a jutro się wszystko odwołuje. I naprawdę wierzyłam w to, że rekrutacja będzie powtórzona.

Do dzisiaj, gdy zobaczyłam to – jak to możliwe, że przepis jest jawnie łamany, że przychodzi intepretacja „z góry”, że został popełniony błąd, że jest w sprzeczności z ustawą, a urzędnicy idą w zaparte i mówią „nie”?? Gdyby pracowali w korporacji, wylecieliby na bruk, ale w urzędzie im wolno??

Gdyby jeszcze miała rację jedna z pań wypowiadających się na forum, to nie byłoby problemu – pewnie niejedna mama, szczególnie tych młodszych dzieci (urodzonych listopad/grudzień), ucieszyłaby się, że jej dziecko ma rok dłużej na to, żeby dojrzeć do pójścia do szkoły. Tylko, że tak nie jest – ustawa nakłada obowiązek szkolny na wszystkie dzieci z danego rocznika, bez względu na miesiąc urodzenia. To oznacza, że te dzieci, które urodziły się między 1 września, a 31 grudnia, będą musiały iść do szkoły za 3 lata, a nie 4. Znajdą się w klasie razem z tymi samymi dziećmi, które urodziły się w styczniu, marcu, czy lipcu i już w tym roku trafią do przedszkola. Znajdą się obok tych samych dzieci, mimo, że ich edukacja przedszkolna będzie o rok krótsza. Znajdą się w sytuacji, w której z dzieci najstarszych w grupie, nagle staną się dziećmi najmłodszymi. Być może z dzieci najbardziej rozwiniętych w grupie (ze względu na wiek), dziećmi rozwiniętymi tak samo lub słabiej (oby nie) jak ich koledzy – dwa miesiące wcześniej traktowani jako starsi o rok, nagle posadzeni w jednej ławce jako rówieśnicy.

Nie jestem psychologiem, tym bardziej psychologiem dziecięcym, ale gdzieś w głębi duszy mam mocne przekonanie, że nie chciałabym (w wieku dziecięcym) nagle zostać wciśnięta w ramy rówieśnictwa z kimś, kto do niedawna był ponoć starszy ode mnie o rok.

Jak się zachować na rozmowie kwalifikacyjnej… będąc z drugiej strony

Tak mi się dzisiaj jakoś zebrało na tematy HR-owe. Gotując mięso w sosie bawarskim (tak, podczas gotowania, podobnie jak pod prysznicem i na siłowni bardzo dobrze mi się myśli – nie skupiam się na niczym konkretnym, myśli po prostu sobie płyną) zaczęłam się zastanawiać dlaczego odrzucałam pewne propozycje pracy (niekoniecznie ostatnio, ogólnie, w życiu). Doszłam do wniosku, że najczęściej nie były winne proponowane zarobki, ani zakres obowiązków, tylko… sami rekruterzy (na poziomie niższym, typu specjalista ds HR, jak i na wyższym, typu mój potencjalny przyszły szef działu, czy firmy).

Wiele się pisze/mówi jak kandydat powinien zachować, ale rzadko jak powinien zachować się rekrutujący (nie mam na myśli profesjonalistów, którzy się na tym znają, raczej osoby, które do prowadzenia rozmów zmusiło życie, sytuacja, albo… szef).

I później pojawiają się takie rozmowy jak moja sprzed kilku tygodni, na której pani pytała mnie czy jestem mężatką, czy mam dzieci (zabronione przez prawo, choć nierzadko stosowane). Gdyby na tym skończyła, może dostałaby szansę. Ale gdy kilka chwil później padło pytanie, czy mieszkam z rodzicami i gdzie pracuje mój mąż, zaczęłam się zastanawiać o co chodzi. Rozłożyło mnie pytanie o moje wyznanie… Gdy ochłonęłam, zastanowiłam się, upewniłam się – nie chcę pracować w firmie, w której osoba z tytułem dyrektora xxx w tak jawny sposób, po wielokroć łamie prawo.
Zastanawiam się czy ta pani do końca zdaje sobie sprawę czemu odmówiłam pracy u niej…

Kodeks pracy nie jest długi, a jawne łamanie prawa jest zawsze krótkowzroczną polityką. Nawet gdy jest się z pewnych względów na szczycie…

Trochę wcześniej trafiłam na pana, który tak zaplątał się w odpowiedziach na moje pytania dotyczące firmy i formy zatrudnienia, że okazało się, że będę zatrudniona umowę o pracę, ale w formie umowy-zlecenia, a moja pensja będzie wynosić 1700 zł, z czego na umowie będzie 900 (netto), a resztę dostanę „pod stołem”, ale tak naprawdę to pod stołem to premia uznaniowa.

Nie ma nic gorszego niż kłamstwa podczas rozmowy kwalifikacyjnej – po obu stronach. Tak jak gdy napiszę w CV, że znam perfekcyjnie francuski (nie znam i nie piszę tego :D), to muszę się liczyć z tym, że siądę naprzeciw osoby rzeczywiście go znającej, tak i rekruter musi się liczyć z tym, że zadam mu kilka pytań i ze wcześniej zrobiłam w miarę możliwości drobny wywiad. Czasem idąc na rozmowę wiem, że szukają kogoś, bo poprzednia osoba zrezygnowała po 3 miesiącach, a mimo to słyszę, że firma się rozwija i mam być „kolejną w dziale”. Nie powiem, „wiem, że pani kłamie”, ale każde kolejne zdanie dzielę przez 3…

Kolejny kwiatek to pan, który udawał „kumpla” (mówmy sobie po imieniu i tym podobne). Dopóki zadawał konkretne pytania, było ok. Ale kiedy (opowiadając dowcip) zaczął przeklinać i czekał na moją reakcję, pomyślałam tylko „ile ty masz lat człowieku”…
Ten sam pan, złapany na blefie (żeby nie powiedzieć kłamstwie), wręcz żachnął się, że ośmieliłam mu się to wytknąć.

Kulturalne zachowanie obowiązuje w obie strony. Podejrzewam, że gdybym ja się tak zachowała, moje CV zaraz po rozmowie poszłoby do niszczarki… A bazie zostałabym oznaczona jako „kłamczucha”…

Można zadać prawie każde pytanie (oprócz tych zakazanych), wiele odpowiedzi można skomentować. Czasem lepiej przemilczeć swój komentarz (nie musisz przecież podkreślać, że Twój certyfikat językowy jest lepszy do tego, który ma kandydat?). Zawsze można zrobić to jednak tak, by kandydat wychodząc powiedział – „jeśli mnie przyjmą, to chcę tu pracować”, a nie napisał za kilka godzin maila „dziękuję, ale rezygnuję z dalszego uczestnictwa w rekrutacji”.

Po co komu list motywacyjny?

Chyba nigdy tego nie zrozumiem. Mając blisko 3 lata doświadczenia w rekrutowaniu ludzi, stwierdzam, że wymaganie listu motywacyjnego jest dla mnie równie dużą abstrakcją, jak w momencie gdy wysyłałam pierwszą aplikację. 95% to lanie wody, przepisywanie z netu lub „mądrych poradników” okrągłych zdań. Udowadnianie czegoś, co widać w CV, albo czegoś, czego nie ma (czyli 100% chęci pracy w tej, a nie w żadnej innej firmie).

Pamiętam, jak rozmawialiśmy kiedyś z Olafem na ten temat (dałabym głowę, że miał kiedyś wpis w tym temacie, ale bez wyszukiwarki go nie znajdę :().Dlatego zostawiłam te 5% – są sytuacje, w których LM jest potrzebny. Wtedy, gdy nie masz żadnego doświadczenia, albo pozornie żadnego, które możesz wpisać w CV i będzie powiązane ze stanowiskiem, na które się starasz. Wtedy w LM możesz napisać to wszystko, czego rekruter nie wyczyta w CV, a co może Ci pomóc, zachęcić go, by się z Tobą spotkał. Tak, wtedy napisanie LM działa na korzyść starającego się o pracę.

Zresztą, moja pierwsza aplikacja, to było króciutkie CV, z 2 praktykami, z których żadna nie predysponowała mnie do pracy w Agencji HR. Ale wypisałam w LM wszystko co mogłam, od moich chęci, motywacji, przez doświadczenie organizatorskie, aż do wypełniania wniosków do programów europejskich i… chwyciło. Tydzień później byłam na stażu (jako jedyny nie-psycholog wówczas), a 3 miesiące później pracowałam tam 🙂 Bez LM – nie miałabym szans.

Z drugiej strony są stanowiska, w których LM jest narzędziem dla rekrutera. Szukając specjalisty ds. PR, aplikacje zaczynałam czytać od LM. Po pierwsze – patrzyłam jak piszą, jak budują zdania, jaką mają ortografię, czy wszytko jest spójne. Do dziś trudno mi uwierzyć, ze połowa z pewnego CV jest prawdą – dziewczyna z doświadczeniem jako dziennikarz i PRowiec w 2 agencjach, gdzie ponoć odpowiadała za media relations, pisała z błędami stylistycznymi i ortograficznymi, a całość była rozbita na 3 fragmenty niewiele mające ze sobą wspólnego.
Potem czytałam list drugi raz – tym razem po to, by zobaczyć, czy ktoś, kto ma dbać o wizerunek firmy, potrafił zadbać o swój. Najlepsze jest to, że można to zrobić z 4 zdaniach. Najlepszy kandydat (wtedy mało znany, dziś zna go cały Kraków :D) napisał LM w mailu, w 4 zdaniach. To wystarczyło – całość spójna, logiczna, bezbłędna.

Jak widać – czasem LM jest potrzebny. Na stanowisko PRowca, może dziennikarza (choć tu rzadko składa się takie tradycyjne aplikacje), korektora, edytora. Ale po co LM na stanowisko informatyka, HRowca, Project Managera, sekretarki, księgowej i miliona innych stanowisk? Co można sprawdzić w nim (oprócz tego, czy nie ma ortografów, ale w CV też się zdarzają)? Jak często składamy CV tylko do jednej, wymarzonej firmy? (nie będę kryć, po rozczarowaniu Interią, która przez 6 lat była dla mnie wymarzonym miejscem pracy, nie mam (przynajmniej na razie) takiego ideału; i nie ukrywam podczas rozmowy, że aplikację wysłałam, bo interesuje mnie stanowisko i to co mogę na nim robić).

Mam czasem wrażenie, że część osób odruchowo wypełnia (albo raczej stosuje Ctrl+C, Ctrl+V) „CV i list motywacyjny w języku… prosimy wysyłać pod adres…” A potem i tak się okazuje, ze nikt tego nie czyta…